Kiedy ostatnio miałeś w ręku książkę z ilustracjami? Nie, nie dla dzieci. Jeśli myślisz, że ilustrowanych książek dla dorosłych nie ma – to dobrze się zastanów. Nie korzystasz z książek kucharskich, nie oglądasz albumów fotograficznych? A może masz ulubiony komiks? Wyobrażasz sobie komiks bez ilustracji? 

 

Ilustracja i komiks

Bez ilustracji komiksu by nie było. Określenie „komiks” kojarzy się głównie z popularnymi historiami o Spider-Manie i innych super bohaterach. W ostatnich latach powstało wiele naprawdę pięknie ilustrowanych komiksów, od których wręcz nie można oderwać wzroku. Chociażby jeden z najpopularniejszych francuskich komiksów dla młodych, ale nie tylko, czytelników ostatnich lat pt. Wielki zły lis z ilustracjami Benjamina Rennera czy Chłopiec z Gór, zilustrowany przez Amélie Fléchais. Nie szukając jednak daleko, nie gorsi są polscy twórcy komiksów, jak chociażby Marcin Podolec i jego apokaliptyczna seria pt. Bajka na końcu świata.

Ale to przecież nie wszystko: są też komiksy rodzinne, reklamowe, firmowe, foldery edukacyjne w formie komiksowej, komiksowe materiały szkoleniowe, a przede wszystkim wielostronicowe powieści graficzne (graphic novel). Słyszałeś może Czytelniku o niemych powieściach graficznych Shaun Tana? W jednej z najbardziej znanych – Przybyszu, zupełnie bez słów, oddaje emocje i nastroje towarzyszące emigrantom, obcym na obcej ziemi. I trudno też znaleźć słowa, które w pełni oddałyby, jak piękna pod każdym względem, jest to opowieść.

Mamy już całą plejadę komiksów, gdzie jak widzimy, ilustracja ma się świetnie. To już coś, ale chodźmy dalej. 

Dlaczego jedne wydawnictwa książkowe się ilustruje, a inne nie? Po co komu ilustracje? Dlaczego większość książek dla dzieci ma ilustracje, a zdecydowana większość tych, które są kierowane dla dorosłych, ich nie ma? Przecież wszyscy lubimy popatrzeć na piękno, ale czy każdy tekst potrzebuje dopowiedzenia w postaci ilustracji? Czy i kiedy zarówno tekstowi jak i czytelnikowi wychodzi to na dobre?

 

Od papieru się zaczęło

Odpowiedzi poszukajmy tam, gdzie wszystko się zaczęło. Cofnijmy się do początku ilustracji. Aby było na czym rysować, potrzebny był papier. Ten wynaleziono dawno, dawno temu w Chinach, około roku zerowego.

Wszystkie materiały, które wykorzystywano wcześniej do pisania miały jakąś wadę. Jedwab był horrendalnie drogi, bambus niewygodny. Cesarski urzędnik T'saj Lun postanowił więc poeksperymentować. Włókna morwy, miazgę bambusa, konopie, szmaty, a nawet stare sieci rybackie rozmiękczył wodą i zrobił z nich pulpę. Potem czerpał sitem, suszył na słońcu i w wygładzał kamieniem. Eureka! Otrzymał papier – pierwszy w miarę tani i wygodny materiał piśmienniczy.

Tajemnicy trzeba było strzec bardzo pilnie. Udało się to Chińczykom przez 700 lat. Z czasem niewolnicy i jeńcy pracujący przy produkcji zdradzili i zanieśli tajemnice w coraz dalsze strony świata. Biorąc pod uwagę, że do Polski patent dotarł dopiero w XIV wieku… długa to była droga.

 

Pierwsze ilustracje

Trwało średniowiecze. Papier powoli zaczął zastępować papirus w niewygodnych zwojach oraz pergamin, odkształcający się od ciepła i wilgoci. W zaciszu klasztornych murów mnisi zaczęli „oświecać” i „napromieniać” przepisywane ręcznie święte księgi. Termin ilustracja pochodzi od łacińskiego illustra’tio, illu’stro oznaczającego „oświecić”. Mnich brał złotą farbę. Przy jej pomocy ozdabiał linie i inicjały. Od złotego koloru księga zaczynała jaśnieć. Dlatego mówiono, że ją „oświecał”. Z czasem wzory stawały się coraz bardziej skomplikowane, aż w końcu dołożono to tekstu kolorowe miniatury. Taki był początek kariery ilustracji w książkach.

Nieco później Gutenberg wynalazł swój rewolucyjny druk. I wtedy zaczęło kiełkować zapotrzebowanie na księgi produkowane seryjnie. Mniejsza o ich formę, bo ta bardzo jeszcze odbiegała od współczesnej. Faktem jest, że książki zaczęły pojawiać się w nakładach większych niż kilka sztuk. Od samego początku tekstowi towarzyszyła ilustracja i to wcale nie w literaturze dla dzieci (ta zacznie się rozwijać wiele lat później). 

Ilustracje miały objaśnić tekst i dopowiedzieć to, co niezrozumiałe. Ale nie tylko. Należy pamiętać, że w owych czasach nie istniał obowiązek szkolny, a analfabeci byli zdecydowaną większością społeczeństwa. Czym dla nich była taka ilustracja? Podstawą zdobywania wiedzy, oknem na świat, szansą na zrozumienie zjawisk dotąd niewytłumaczalnych bądź nieznanych. Była niemal jak objawienie. Szczególnie, że pierwszymi ilustrowanymi na starym kontynencie wydawnictwami, stały się księgi religijne. 

 

Drzeworyt

Pierwsze ilustracje wydawnicze tworzono nieco inaczej niż dziś. Najpierw technikami metalowymi próbowano odbijać obrazki na pergaminie. Okazało się to żmudne i nieefektywne. Rozwiązaniem problemów stał się drzeworyt. Właśnie trafił do Europy. Był tani i prosty. Takiej techniki potrzebowano!

Pierwsze ilustracje drzeworytnicze zawierały tylko kontury. Kolor dodawano później, aby upodobnić je do malowideł. Z czasem nieudolne wycięte ryciny zaczęły przekształcać się w coraz bardziej misterne prace. Zdobiono brewiarze i książki do nabożeństwa. Świat zaczynał swoją uwagę zwracać ku człowiekowi. Rozpoczął się renesans.

Wirtuoz niemieckiego renesansu, Albrecht Durer, wyniósł drzeworyt ku sławie, która potrwa kilka wieków. Każdy chciał mieć u siebie dzieło Durera. I wiecie zapewne co było dalej… Zaczęto bezczelnie kopiować mistrzów. 

A praca była niełatwa i mozolna. Zazwyczaj artysta wykonywał tylko szkic, a cieniowaniem zajmował się rytownik. W ten sposób powstawała ilustracja – dzieło zazwyczaj co najmniej kilku osób. W XVI wieku drzeworyt osiągnął szczyt popularności. Zdobiono nim co tylko się dało: Biblię, modlitewniki, książki, kalendarze, broszury (również materiały propagandowe ruchów reformacyjnych). Nawet jeśli książka nie była ilustrowana, to często posiadała tzw. karty tytułowe bogato zdobione rycinami. Jak podaje Maria Juda w opracowaniu Karta tytułowa staropolskiej książki drukowanej: „Od tego czasu karta tytułowa staje się integralną częścią książki zachodniej. Szczególnie jej ozdobna odmiana spełniała dwojaką rolę: jako dekoracja oraz reklama i anons przyciągający uwagę kupca i czytelnika”. Przykładem są chociażby Statuty Jana Łaskiego.

Drewno w owych czasach było ogólnodostępne i tanie. Wykonany z tego materiału klocek drzeworytniczy kosztował niewiele. A najlepsze było to, że oryginalną ilustrację utworzoną na matrycy, można było wielokrotni i szybko powielać. Jednak drewniane sztance miały to do siebie, że niestety dość szybko się niszczyły. Z jednej matrycy powstać mogło około 100-150 drzeworytów. Wydawcy i drukarze zaczęli szukać innych sposobów ilustrowania. 

 

Miedzioryt

Złotnicy grawerowali skomplikowane wzory w swych precjozach już w wiekach średnich. Aby sprawdzić jakość pracy zdobniczej, nacierali ornament sadzą i odbijali go na papierze. Być może takie właśnie były początki miedziorytu. 

Jako ilustrację książkową miedzioryty widzimy już w połowie XV wieku. Ilustrowały dzieła Ptolemeusza, Boską Komedię Dantego czy Dekameron Boccaccia. Płyta miedziana była na ogół miękka. Odbijano z niej około pięćdziesięciu rycin. Ale – w odróżnieniu od drewnianego klocka - po serii odbitek można ją było poprawić, nieco zmienić… i produkować kolejne serie odbitek. To była wydajność! Nic dziwnego, że złoty wiek miedziorytu trwał o wiele dłużej niż jeden wiek.

Jak mówi artysta, prof. Krzysztof Skórczewski: „Była to bardzo dobra technika reprodukcyjna – obrazy były powielane przez sztycharzy, którzy opracowywali płyty reprodukcyjne i drukowano z nich w olbrzymich i nieokreślonych nakładach, zastępując w ten sposób dzisiejszą telewizję. Można znaleźć w tych reprodukcjach cały świat. Były to również ilustracje książkowe.”

Ilustracje wykonane za pomocą miedziorytu mogły zawierać więcej szczegółów niż drzeworyt. Dzięki temu zaczęły pełnić funkcję użytkową. Możliwości ilustracji miedziorytniczych zobaczymy w renesansowych i barokowych atlasach, mapach, widokach miast, na tablicach astronomicznych, medycznych i zielarskich. Z tego czasu zachowały się m.in. Mapa Polski i Śląska, Panorama Gdańska, podręcznik okulistyki G. Bartischa czy wydane w Amsterdamie tablice anatomiczne z Anatomii Andreasa Vesaliusa. Przy tworzeniu atlasów dochodziło nawet to tego, że większą wagę zaczęto przywiązywać do rycin, niż do typografii. Rola ilustracji w tych pozycjach wydawniczych jest chyba bezsprzeczna. Czas odkryć geograficznych postawił wyzwanie objaśnienia nowych miejsc i zjawisk. To ilustracje określały sposób, w jaki ludzie rozumieli świat. 

 

Akwaforta, królowa wieku XVII

Świat cały czas ewoluował. Jak trafnie spostrzega Andrzej Banach, w XVII wieku „w miejsce obowiązku podziwu dla monarchy i uwielbienia dla kościoła przejawiło się zainteresowanie własną osobą, własnym życiem, własnymi przyjemnościami”. Ryciny i ilustracje szły z duchem czasu, co oznacza, że ich główną tematyką stał się motyw miłości i erotyki. Wtedy też miedzioryt przestał być powszechną techniką wizualną. 

Początki akwaforty sięgają XVI wieku - szybko zdobyła uznanie artystów, ponieważ rysunek na płycie można wykonać dużo łatwiej i z większą swobodą, niż w metalu - miedziorycie - gdzie trzeba użyć rylca. Zaletą jest też możliwość wielokrotnego przerabiania płyty.

Akwaforty wykonywali najwięksi twórcy wszechczasów: Dürer, Rembrandt, Goya, Picasso. Artyści chętnie sięgali po tę technikę właściwie nieprzerwanie od jej wynalezienia. Szczególnymi względami obdarzano ją w XVII i XVIII wieku. 

W XVIII-wiecznych książkach pojawiają się też charakterystyczne zakończenia rozdziałów, odbijane z płyt miedzianych. Ryciny z damami, kawalerami w ówczesnych strojach, amorkami, kwiatami i rogami obfitości, symbolizowały kulturę całej tej epoki. Zobaczymy tak np.: w wydaniach dzieł Descartesa czy Moliera. Do historii przeszły ilustracje do arcydzieł dramatycznych Moliera, wykonane przez Franciszka Bouchera. 

Popularne stały się małe książeczki poświęcone życiu osobistemu. Ilustruje się nowele, baśnie, kalendarze, ukazujące się w niedużych, poręcznych formatach, co miało umożliwić noszenie ich zawsze przy sobie. Mnożyły się wydania dzieł klasyków: Horacego, Owidiusza czy Wergilego. Ilustracje w nich były całostronicowymi rycinami, bezpośrednio związanymi z odpowiednim wierszem tekstu.

Jednym z najsłynniejszych ówczesnych wydawnictw ilustrowanych stały się Bajki La Fontaine’a, wydane w 1762 r. z ilustracjami Karola Eisen’a. Pozycję wielokrotnie później wznawiano, a samo wydanie od 260 lat zaliczane jest do najpiękniejszych i najdroższych pozycji wydawniczych w Europie. Co ciekawe – bajki nie były adresowane wcale do dzieci, lecz do dorosłych czytelników.

 

Matryca - matka wszystkich odbitek

Ilustracje mogły powstawać w wielu egzemplarzach dzięki matrycy, która jest nośnikiem oryginalnego dzieła sztuki. Matryce różnią się materiałem i sposobem opracowania w zależności od konkretnej techniki. Dla drzeworytu jest to klocek z drewna, dla miedziorytu płyta miedziana, dla litografii specjalny wapienny kamień litograficzny, dla linorytu – linoleum, a dla rzadkiej techniki fluoroforty będzie to szyba. Na matrycy artysta tworzy wizerunek w odbiciu lustrzanym, który po odciśnięciu na papierze, bibule, tekturze, płótnie, będzie miał swój ostateczny wygląd.

 

Początek XIX wieku i ilustracyjny historyzm

Powstałe na zamówienie Towarzystwa Przyjaciół Nauk Śpiewy historyczne Juliana Ursyna Niemcewicza były najgłośniejszym dziełem autora i zarazem jedną z najpopularniejszych polskich książek XIX w. W poetyckich pieśniach autor wyidealizował najważniejsze momenty i postaci z historii Polski, z naciskiem na władców koronowanych. Przy każdej pieśni znajdziemy tablicę z nutami oraz litografię (m.in. K. Auera) wykonaną w zakładach litograficznych M. Jabłońskiego we Lwowie i A. Witeka w Pradze. W takim klimacie skończyło się oświecenie. 

Nowe role dla ilustracji wydawniczej stworzyła epoka romantyzmu. Niespokojne, mesjanistyczne i tajemnicze czasy postanowiły wynieść ilustrację ponad tekst, który miał się jej podporządkować. Obrazy wychodzą z dotychczasowych ram, stają się niesymetryczne. Są luźno i dowolnie ułożone na stronie, poza tym niekoniecznie związane z tekstem tematycznie. Z pewnością takie zabiegi wprowadzały u odbiorcy zamierzone przez artystę uczucie niepokoju. Za perłę ilustrowanych książek ówczesnego okresu uchodzi jednak Paweł i Wirginia z drzeworytami Meissoniera, gdzie ilustracje wiążą się z tekstem, jak melodia z pieśnią. 

Zarówno oświecenie, jak i romantyzm to czas, gdy Polska była pod rozbiorami. Na ilustracji odbiło się to w podobny sposób, jak na innych sztukach – tematyka polityczna i narodowowyzwoleńcza stała się jedyną obowiązującą. Z wielkich ilustratorów tego czasu wspomnieć można chociażby Artura Grottgera, który ukazuje tragedię wspólnoty poprzez przedstawienie dramatów jednostek. Demonstrowanie uczuć i ekspresji należało do stałych elementów jego obrazów. Ilustracje Grottgera znajdziemy mi.in. w wydawanym we Wiedniu czasopiśmie Postęp oraz we wielu innych czasopismach wiedeńskich takich, jak Museestunden czy Waldheim’s Illustierte Zeitung.

Ilustracje nacechowane historyzmem tworzył również Wojciech Gerson. Jego bogata działalność ilustratorska obejmowała rysunki zdobiące czasopisma i książki, m.in. Pisma i Pana Tadeusza Adama Mickiewicza czy Bajki i przypowieści Ignacego Krasickiego. 

 

Odrodzenie drzeworytu w XIX wieku

Do wielkiego sukcesu ilustracji w tym czasie przyczyniło się odrodzenie techniki drzeworytu. Był to już zupełnie inny drzeworyt niż kiedyś. Pamiętacie, niegdyś zaprzestano go używać ze względu na miękkość, porowatość i kruchość drewna. Tymczasem, Anglik Tomasz Brewick wpadł na genialny pomysł: czemu by drzewa miękkiego nie zastąpić twardym? Karierę w drzeworycie rozpoczął mocarny bukszpan. Od tej pory z jednej matrycy uzyskać dawało się nawet kilkanaście tysięcy odbitek! Było to na tyle dużo, że po nasyceniu się rynku krajowego, pozwalało na wypożyczenie bądź sprzedanie ilustracji za granicę – gdzie dalej była powielana. Deski już nie cięto – jak wcześniej - wzdłuż pnia, ale w poprzek. Małe kawałki bez problemu dawały się potem połączyć w większe powierzchnie. Tę nową odmianę drzeworytu nazwano sztorcowym (osobnymi odmianami stały się drzeworyty tonowe i fakturowe). Od teraz drzeworytnik mógł wydobyć z klocka najdrobniejsze szczegóły, a dzięki cieniowaniu uzyskać tony i półtony. Najlepsze drzeworyty tworzyli artyści francuscy jak Gavarni czy Daumiere. Ten drugi tworzył m.in. rysunki satyryczne o rozmaitej tematyce, w tym politycznej. Za obrazę króla Ludwika Filipa (przedstawił go jako gruszkę) skazano go na karę więzienia.

W Polsce drzeworyt zaczął rozwijać się tak szybko, że do końca wieku mieliśmy bogatą bibliotekę książek ilustrowanych tą techniką. Była Maria Malczewskiego z ilustracjami Gersona, Rok Polski Glogera, Stara Baśń Kraszewskiego z drzeworytami Gorazdowskiego czy znane już Śpiewy Historyczne Niemcewicza z drzeworytami według rysunków Juliusza Kossaka i Henryka Pillatego. 

Rycinami drzeworytniczymi zdobiło się nie tylko klasykę literatury. Znaleźć je mogliśmy również na tanich, odpustowych książkach dla ludu, podręcznikach szkolnych, kalendarzach, prospektach, a nawet zbiorach żartów. Takim sposobem sztuka ilustratorska docierała do tych, którzy w innych warunkach nigdy by się z nią nie spotkali. 

 

Litografia i druk płaski 

XIX wiek można nazwać wiekiem druku płaskiego, czyli litografii. Litografie zupełnie przypadkiem wynalazł ktoś, kto grafiką w ogóle się nie zajmował. Senefelder odkrył tę technikę szukając dokładnego i taniego sposobu powielania tekstu i nut. Okazało się, że litografia równie dobrze nadaje się do odbijania ilustracji. O co chodzi w litografii?

Na starannie wygładzonej płycie kamiennej tłustą kredką lub tuszem nanosi się rysunek. Następnie utrwala go za pomocą roztworu kwasu azotowego i gumy arabskiej. Tłuste, zarysowane fragmenty możemy pokryć kolorową farbą. Na płytę kładziemy papier i odbijamy za pomocą prasy. Proste, prawda?

Ilustracje wykonywało się szybciej, niż w przypadku innych technik. W XIX wieku nowa metoda rozprzestrzeniła się błyskawicznie w książkach i czasopismach, a na początku XX wieku przeniknęła do przemysłu reklamowego – umożliwiała drukowanie etykiet, plakatów czy formularzy. 

Musimy pamiętać o tym, że w XIX wieku pojawia się prasa, a w niej cała masa ilustracji. Kunszt ilustracji pokazał genialny i podziwiany przez wielu późniejszych twórców Honoré Daumier. Jego litografie zdobiły m. in. łamy czasopism La Silhouette czy La Caricature. Najbardziej znane cykle satyryczne o charakterze obyczajowym to m. in. Typy paryskie, Z historii starożytnej czy Obyczaje małżeńskie. 

 

Złoty wiek polskiej ilustracji

Ilustrowane czasopisma na ziemiach polskich to m. in. Przyjaciel Ludu, Kłosy czy Tygodnik Ilustrowany. W tysiącach egzemplarzy rozchodziły się po miastach, miasteczkach, dworach i dworkach polskich, roznosząc po najdalszych zakątkach Polski charakterystyczne rysunki Kostrzewskiego, świetne ilustracje J. Kossaka, M. Andriollego, J. Chełmońskiego, W. Podkowińskiego, M. Gierymskiego, W. Gersona i innych. 

W krótkim czasie ilustracja wysunęła się na czoło ówczesnej produkcji artystycznej w Polsce. Dokonała czegoś, co nie udało się ani malarstwu, ani innym sztukom plastycznym: dotarła do wszystkich warstw społecznych. Była jedyną formą plastyki dostępną ogółowi. W drugiej połowie XIX w. sztuki plastyczne zaczęły się ogromnie interesować tematami literackimi. Ilustrowane dzieła zaczęły wychodzić spod ręki znanych malarzy, którzy z największą swobodą stosowali różne techniki. Ilustrował Józef Chełmoński, Artur Grottger, Wojciech Gerson czy Juliusz Kossak. Klimat tego, jaki był obszar tematyczny ówczesnych czasopism i ilustracji, świetnie oddają słowa Andrzeja Banacha: „Nie ma nazwiska polskiego artysty czy uczonego tych czasów, którego by zabrakło na ich kartach, i nie ma zdarzenia z życia artystycznego, którego by pominięto w ich ilustracji”. Dlatego o tym czasie mówi się jako o „złotym okresie polskiej ilustracji”. 

 

Koniec był jej nowym początkiem

Złoty okres ilustracji skończył się w roku 1900. Datę tę przyjęto symbolicznie. Świat przyspieszył. Rynkowa kalkulacja nie znała ustępstw na rzecz piękna. Tradycyjne techniki ilustracji i grafiki książkowej wyparte zostały przez nowoczesne i wygodne metody powielania cynkograficznego i fotograficznego. Zmieniły się też oczekiwania czytelnika, który zamiast lekkiej, bogato ilustrowanej strawy zaczął gustować w poważniejszych, nieozdobnych książkach. Do zilustrowania treści nikt nie potrzebował już wielkich artystów. Faktem jest, że od tego czasu Ilustracja w publikacjach dla dorosłych stopniowo coraz bardziej traciła na znaczeniu, aż prawie całkiem zniknęła z książek dla dorosłych. Dlaczego? W czasach powojennych brakowało wszystkiego. Ekonomia zaczęła narzucać swoje prawa. Coraz popularniejsze stawały się reprodukcje rysunków oraz fotografia.

Ale trendy się odwracają. Współcześnie dorosłemu czytelnikowi przywraca się ilustrację. Bo czy wydania ilustrowane nie mają podwójnej wartości? Za Banachem można powiedzieć, że nie są to „próżne zabaweczki, ale pod ich pstrą okładką ukrywa się może większa niż sądzimy korzyść dla ogółu”. Przykładów jest więcej, niż można by przypuszczać. Literature Random House korzystając z okazji 50. rocznicy wydania, zaserwowało hipnotyzujące Sto lat samotności Gabriela García Márqueza z ilustracjami znanej chilijskiej rysowniczki Luisy Rivera. Z kolei Włoch Alessandro Barrico opublikował Sedę, historię miłosną przebraną za powieść podróżniczą zobrazowaną dziełami słynnej francuskiej artystki Rebecci Dautremer. To zaledwie dwa przykłady. Liczba ilustrowanych książek da dorosłych stopniowo wzrasta. Znasz kolejne? Może metamorfozy Franza Fafki?

A może legendy? Czy legendy bez ilustracji byłyby tym czym być powinny?

 

Dziecko – nowy odbiorca ilustracji

Wracając jeszcze do wieku XIX, muszę powiedzieć, że poza ogromnym rozkwitem ilustracji wydawniczej, wydarzyło się w nim jeszcze coś. W końcu poważnie pomyślano o ilustrowanej literaturze dla najmłodszych. 

Kiedy wyobrażam sobie wcześniejsze epoki, świat z dziecięcej perspektywy wydaje się dość smutny i okrutny. Zanim nie nadeszła druga połowa XIX w. i w Anglii nie pojawiła się tzw. toy-book, w której ilustracja dominowała nad tekstem, dziecko właściwie nie było uważane za adresata książek. Nic dziwnego, że w temacie ilustracji wydawniczej dla dzieci niewiele się działo. I to przez setki lat! 

Pozycje skierowane do najmłodszych policzyć można na palcach obydwu rąk. Co z tego, że w wieku XV wydano kilka zbiorów bajek, skoro adresowane były nie do dziecka, ale do dorosłego. Biorąc pod uwagę fakt, że analfabetyzm panował powszechny, a czytelnictwo nie - trudno się temu dziwić. Skoro dorośli nie czytali, to kto miał czytać dzieciom. Na szczęście zmiany zaczęły postępować. Im bardziej rozwijało się czytelnictwo, tym częściej zaczęto postrzegać dziecko jako czytelnika. 

 

Zaczęło się od wizerunku dziecka

W XVI i XVII wieku na okładkach moralizatorskich bajek pojawił się wizerunek dziecka. Prawdopodobnie były to pierwsze książki skierowane do młodszego odbiorcy. Znajdziemy wśród nich głównie elementarze, w których ilustracje miały charakter instrumentalny – pomagały w nauce czytania i rozumienia treści. Chociaż tym pozycjom daleko było do bogato ilustrowanych bajek, które mamy dzisiaj, zawsze był to jakiś krok na przód. Od XVII wieku stopniowo wydzielała się literatura pisana dla dzieci. I choć wcześniej nie powstawały książki pisane wyłącznie dla dzieci i młodzieży, dość często teksty „dla dorosłych” opracowywano w taki sposób, by mogły być wykorzystywane przez najmłodszych czytelników. Przejawiało się to w tym, że skracano tekst czy usuwano elementy niepedagogiczne np. związane ze sferą seksualną.

 

Początki ilustracji dziecięcej

Jedną z pierwszych powieści, która trafiła do młodych czytelników był Don Kichot Miguela Cervantesa. Słynne stały się późniejsze, XIX wieczne wydania z ilustracjami Gustave Doré’a. Dzieci w całej Europie znały napisane specjalnie dla nich przez Charlesa Perraulta ilustrowane Historie i baśnie dawnych czasów z pouczeniami moralnymi. W Polsce znaliśmy je jako Opowieści babci gąski.

Kiedy Jacob i Wilhelm Grimm opublikowali w 1812 roku swoje Opowieści dziecięce i domowe, nie mieli pojęcia, że ​​takie historie jak Roszpunka, Królewna Śnieżka Jaś i Małgosia oraz Kopciuszek staną się najbardziej znanymi na świecie. 

Nie mniejszą sławą zaczęły cieszyć się baśnie Duńczyka Hansa Christiana Andersena, powstające na przestrzeni lat 1835–1872. Były wśród nich ilustrowane przez Vilhelma Pedersena Brzydkie Kaczątko, Królowa Śniegu, Calineczka, Dziewczynka z zapałkami czy Mała Syrenka. 

Na ziemiach polskich zaboru rosyjskiego w drugiej połowie XIX wieku powstało czasopismo Przyjaciel Dzieci. Był to tygodnik o charakterze wychowawczo-edukacyjnym przeznaczony dla młodzieży. W latach 70. XIX w. wzbogacono go o skierowany do młodszych dzieci Światek Dziecięcy. Starannie dobrane treści, kształtujące obywatelską postawę i dostarczając wiedzy o polskiej historii i geografii oraz ilustracje Gersona, Kostrzewskiego, Polkowskiego czy Kossaka docierały również poza zabór rosyjski, do Galicji. 

 

Po wojnie

Wraz z nadejściem XX wieku zaczęto publikować ogromne nakłady książek dla dzieci i zwiększono liczbę tytułów. Lata 40. XX wieku zapisały się pod znakiem Tove Janssona, znanej najbardziej jako autorki ilustrowanych przez siebie książek dla dzieci o Muminkach. Stworzone przez nią antropomorficzne stworki znają dzieci w ponad 30 krajach. Antoine de Saint-Exupéry Małego Księcia opublikował jeszcze w latach wojennych. Znaną na całym świecie postać małego chłopca wymyślił i zilustrował sam autor. Również w latach 40. XX w. szwedzka pisarka Astrid Lindgren tworzy kreacje Pippi Pończoszanki, zilustrowaną przez Ingrid Vang Nyman.

W XX wieku książka ilustrowana dla dzieci ciągle ewoluowała i pomagała rozwijać się młodemu czytelnikowi. Ilustracje w książkach dla dzieci są przecież szalenie ważne! Mówi się, że dzieciństwo to miejsce, w którym mieszkamy przez całe późniejsze życie. Mocno wydaje mi się, że dotyczy to również wspomnień dotyczących pierwszych książek.

Pamiętasz swoje pierwsze bajki? Ich historie, ilustracje, klimat? Jaki wywarły na Ciebie wpływ? Kolorowe obrazy, postacie przynoszące uśmiech i rozbudzające wyobraźnię pozostają w małej głowie dziecka na długo.

 

Złote czasy i Polska Szkoła Ilustracji 

Złote czasy polskiej ilustracji przyniosły naprawdę wiele przepięknie ilustrowanych pozycji dla dzieci. Mniej więcej od lat 60. XX w. ilustracja osiągnęła bardzo wysoki poziom artystyczny, stając się polską specjalnością, towarem, który zyskał rozgłos daleko poza granicami kraju. Artyści zrobili wyłom w doktrynie na wskroś oszczędnego i praktycznego artystycznie PRL – u. W zamian serwowali oryginalność artystyczną i nowatorskie rozwiązania.

Któż nie znał Pana Kleksa, Królowej Śniegu czy ilustracji do Świerszczyka w mistrzowskiej szacie graficznej Jana Marcina Szancera? Ten niedoszły aptekarz stał się legendą polskiej szkoły ilustratorskiej. Byli też inni, jak: Józef Wilkoń, Olga Siemiaszko, Halina Chrostowska czy Wiesław Majchrzak. Polską Szkołę współtworzyło co najmniej 30 nazwisk. Osiągnęliśmy taki poziom, że nawet międzynarodowa organizacja UNESCO wskazywała Polskę jako wzorcowe miejsce do rozwoju sztuki, zwłaszcza tej przeznaczonej dla najmłodszych odbiorców.

Pokolenia dzieci z podekscytowaniem chłonęły historie, a ilustracje kolorowe, ludowe radowały i skłaniały do zadawania pytań w stylu: A dlaczego ta dziewczynka na obrazku …? I tutaj ilustracja przyczyniała się do rozwoju wyobraźni.

Piękne postacie barwnych strojach, z wielkimi oczami przenosiły najmłodszych do magicznej rzeczywistości. Nie tylko dopowiadały tekst. One pozwalały dziecku odpocząć na moment od tekstu – poszukać gdzie schowała się biedronka i policzyć ile odnóży ma pająk. Dobra ilustracja nie tylko zachęca do zadawania pytań i pomaga w znalezieniu odpowiedzi. Kształtuje zatem spostrzegawczość i ciekawość. 

 

Disnejowskie obrazki

Całkiem niedawno, w latach 90. XX w. ubiegłego wieku pojawił się ciekawy fenomen ilustracji dziecięcej. Cała Polska zachłysnęła się Zachodem: amerykańskim mitem sukcesu i rzeczami, których w sklepach, gdzie jeszcze królowała musztarda i ocet, nie można było zdobyć. W ilustracji nowe tendencje wybrzmiały bardzo mocno. Zaczęły pojawiać się pięknie ubrane, szeroko uśmiechnięte księżniczki, przystojni kawalerowie, strzeliste zamki i słodkie zwierzątka. W każdej książce i na każdej ilustracji, wszędzie był styl Walta Disneya z charakterystyczną przesadą i jaskrawością. Pewnego rodzaju przejaskrawienie było zamiarem celowym. Nawet kierunek ruchu kreowany w jego filmach wytyczany był zawsze po elipsie, nigdy po linii prostej. Dlatego lwy skakały wysoko, psy potrafiły na wszystkie strony wymachiwać ogonami, a księżniczki przechadzały się z gracją delikatnie kołysząc biodrami. Styl Disneya w pewnym momencie stał się obowiązkowym. Na podstawie jego kultowych filmów powstawały barwnie ilustrowane książki, czasem zbliżające się do komiksu, setki kolorowanek, tematycznych książeczek i gadgetów dla dzieci.

W czasach, gdy przez żelazną kurtynę nie przedostawały się najnowsze techniki i materiały dla rysowników – dostępne już książki o Kopciuszku, Śpiącej Królewnie, Myszce Miki, Zakochanym Kundlu i innych bohaterach, których wszyscy znamy, zaspakajały potrzebę piękna i magiczności dla całego pokolenia dzieci. Brakowało za to różnorodności. Zalew ilustracji amerykańskich finalnie spowodował, że rynek się przesycił. Pojawiło się nawet stwierdzenie „disneyowski kicz”. Świat ilustracji zaczynał potrzebować świeżości i nowych dróg rozwoju.

 

Współczesna ilustracja dziecięca

Jak wszystko wokół niej, ilustracja poszła z duchem czasu – zaadoptowała na swoje potrzeby szereg programów komputerowych i narzędzi do rysowania. Powstawać zaczęły nowoczesne ilustracje cyfrowe, co nie znaczy, że tradycyjne techniki graficzne, ołówki, pędzle czy tusze odeszły do lamusa. Współcześnie z wielu dostępnych możliwości to artysta wybiera metodę, która jest najlepsza dla niego i jego przekazu.

W efekcie mamy znów dużą różnorodność wydawniczej ilustracji dla dzieci, która spełnia swoje nieziemsko ważne zadania. Dopowiada to, co nieopowiedziane, uczy skupienia, estetyki, rozbudza wyobraźnię, buduje emocje, przenosi do świata magicznego, w którym pokazuje, jak zadawać pytani i szukać na nie odpowiedzi. 

Świetnych ilustratorów dla dzieci w Polsce jest przynajmniej kilkudziesięciu, jak nie więcej. Stosują rozmaite style i techniki obrazowania. Joanna Rusinek swoje prace tworzy w tradycyjny sposób - są malowane akwarelami na papierze. Tak powstały np. ilustracje do Wędrówki Nabu. Daleko poza granicami naszej ojczyzny doceniono szczegółowości i magię ilustracji Emilii Dziubak. Kto nie zna dwóch sympatycznych niedźwiedzi z serii Proszę mnie przytulić? Diametralnie inny styl widzimy u Małgorzaty Gurowskiej, która w brawurowych, wyrazistych, czarno-białych barwach interpretuje wiersze Juliana Tuwima. W książkach dla starszych dzieci ilustracja zajmuje mniej miejsca stosunku do tekstu. Często posiada mniej szczegółów, a więcej niedosłowności tak, jak w ilustracjach Marty Krzywickiej w książce Awaria. Z ilustracją książkową dla dorosłych odbiorców brawurowo radzi sobie Tomasz Ściolny. Jego ilustracje Opowieści wigilijnej Dickensa przenoszą narrację w XXI wiek. Zaskakują i zachwycają. Dzięki nim sknerus Scrooge jawi nam się jako współczesny, pozbawiony skrupułów bankster, żerujący na naiwnych frnakowiczach.

To zaledwie kilku znanych i lubianych artystów. Wszystkich nie sposób opisać. Ogólna tendencja jest taka, że ilustracja po pewnym wycofaniu z wydawnictw książkowych, znów zaczyna pełnić w nich bardzo ważną rolę, i to zarówno w tych dla dzieci, jak i w tych dla dorosłych.